Tamte krajobrazy z dzieciństwa wrosły jakoś mocniej w pamięć, w oczy, pod skórę. A mieszkałam tam krócej, niż potem z mężem, w podostrołęckiej miejscowości, po ślubie. Żebry Sławki, to była cudowna kraina moich dziecięcych światów, dziecięcych łez, dziecięcych marzeń i dziecięcych przygód. Czas dorastania był trudny. A potem małżeństwo, wychowywanie dzieci. Te lata tak szybko przeminęły. Tylu ludzi podchodziło już a najbardziej chce się wspominać tych, którzy jakoś rozsiewali po świecie ciepłe okruchy serca.
Na Sławkach nie ma już Wojciechowej, żony Wojciecha. Odkąd pamiętam zawsze była dobra. Nie ma Wicka, który lubił chodzić po wsi i odwiedzać sąsiadów. Nie ma Ignacowej, której wszyscy się bali, że jest czarownicą, choć z charakteru nie była zła. Nie ma Majkowskiej, która chciała mieć w ogródku kapliczkę Matki Boskiej i takie śliczne kwiaty wokół niej sadziła. Nie ma listonosza Czesiulka, nie ma Jaśkowej i, jakby to mój stryj powiedział, umarł też Krusial, ale stryja, który czasem w wakacje przyjeżdżał na Sławki też już nie ma. Latami, po cichu poodchodzili razem z piaszczystymi drogami do małej wiejskiej historii.
– A Laskowiec? Laskowiec to inna dla mnie historia. Nie było czasu, tak jak w dzieciństwie na życie społeczne. Trochę znałam sąsiadów, kilka kobiet, których dzieci chodziły do tych samych klas, co moje. Dzieci podrosły i zaczęłam wyjeżdżać weekendami na studia. A w domu, w wolnym czasie trzeba było pisać jakieś zaliczeniowe prace, uczyć się do sesji. A w międzyczasie odbyły pogrzeby. Tadzika, który zginął w wypadku. Chłopca, który spadł z wozu. Sąsiada z naprzeciwka. Poodchodzili nie patrząc na chronologię: Piórkowski, Kowalski, Kowalska, Tymiński, Tercjakowa, pan Zaorski, wujek Olszewski. Każdy ze swoją, jakąś zamkniętą historią. Poosiedlali się w Laskowcu nowi ludzie. I prowadzą rodzinne życie w przydomowych ogródkach. Kiedy szłam ostatnio Słoneczną przez płoty szczekały na mnie psy. Jedne tylko tak dla zaczepki a inne naprawdę groźnie. Gmina zadbała o chodniki na ulicach, spaceruje się dobrze, wiosną jest tu bardzo ładnie.
Zza mojego płotu, zza drzew wyłaniał się poprawczak, w którym chłopaki puszczali głośno muzykę, czasem słychać było stamtąd jakieś krzyki.
*
Kiedy od kilku lat przyjeżdżam do Sławk, na początku wsi witają mnie dwa pobielone kamienie i jeden krzyż. Ten krzyż ogrodzony płotkiem, obrośnięty kwiatami zawsze stał na początku wsi. Zbieraliśmy się przy nim na majowe. Zawsze ktoś robił przy nim generalne porządki na Wielkanoc.
Przez lata był gwarantem stabilności dla mieszkańców. Ale któregoś lata przyszła ogromna wichura i powaliła ten krzyż, oddzieliła go od kamienia. To była dla wszystkich trauma i nieodgadniony dla ludzi znak. Ale trzeba było znowu zrobić na początku wsi porządek. Poustawiać wszystko na właściwym miejscu. Opodal starego kamienia postawiono nowy kamień i umocowano na nim wiejski krzyż, ale drugiego kamienia do dzisiaj nikt nie ruszył. Stoi pobielony na początki wsi, jak jakaś Boska tajemnica.