– Byli cisi, uprzejmi i pokorni
jak nikomu nieznani święci.
Osiemdziesięcioośmioletnia
Joasia, starsza ode mnie Basia
i od niej starszy Staś.
Jak u bram raju czekali bez słowa
skargi na izbie przyjęć. I w świętym
posłuszeństwie przechodzili przez
szpitalny system. Basia i Staś znikli
mi gdzieś w czeluściach sal.
Joasię znałam od wczoraj, a gdy szła
na zabieg, pożegnała się ze mną
jak siostra. I przychodziła
o lasce z pierwszym łykiem wody
i modlitwą, żebym nie upadła
w drodze z toalety do łózka.
– A wieczorem nie wiadomo skąd
z Chrystusem przyszedł do nas
szpitalny ksiądz
– choć nie byliśmy na żadnej mszy.